czwartek, 1 marca 2012

Mus czekoladowy i inne radości


Dawno się nie odzywałam. Ale żyję, i to jak. Cieszę się ze wszystkiego, czasem jakby powoli, a czasem trochę w stylu tomorrow never happens, jak mówi magicznie Janis w piosence z końca tego wpisu.


Ludzie mnie zaskakują. Parę dni po powrocie z Chin pojechałam do Barcelony, na zebranie osób związanych z organizacją HDYO (Organizacja Młodzieży Związanej z Chorobą Huntingtona – jesteśmy w trakcie tłumaczenia absolutnie przełomowej strony http://en.hdyo.org/). I nie tylko zachwyciłam się tym supereuropejskim miastem, jego ludźmi, myślącymi, ciekawymi twarzami, klimatycznymi, pełnymi kurzu i kwiatów ulicami oraz starymi kościołami, ale właśnie młodymi osobami dotkniętymi tą odrzucająco podstępną, złodziejską chorobą. Były z dwie osoby nowe i przygnębione (i ich próba udawania, że się trzymają, a jednoczesne podświadome odwracanie wzroku podczas rozmowy było czymś najsmutniejszym, co widziałam w ostatnich tygodniach), ale reszta nadrabiała za nie radością. Przedstawiając się grupowo, przyznawali się do pozytywnego wyniku, często z uśmiechem na twarzy. Czekając na słowa każdej kolejnej osoby, dosłownie trzymałam kciuki, żeby akurat ona powiedziała, że udziela się w organizacji tylko dlatego, że ktoś z rodziny jest chory, albo że ją zwyczajnie interesuje temat... Ale nie, prawie każdy, kto zabierał głos, każdy miły, ciekawy, inteligentny i piękny, mówił: „też na to kiedyś zachoruję”. Ciężko było tego słuchać i pogłębiać swoją nienawiść do tego niezrozumiałego cienia, niszczycielsko wdzierającego się w życie tak wielu wspaniałych ludzi, w tym – mi bliskich, ale ich optymizm, chęć działania i nieznikający uśmiech pomogły zachować nadzieję. Poza tym byli tam też i Norwegowie, a Norwegowie mają śmieszną tabakę w paczuszkach (wersja dla prawdziwych twardzieli – własnoręczne lepienie tytoniu na formę nieopakowanej paczuszki), które wkłada się pod wargę i są o wiele fajniejsze, niż papierosy. Jak widać, można i wiele się nauczyć niepozornym, leniwym popołudniem. 




Poznań też, albo – przede wszystkim! – ma swoje wspaniałe ulice. Europa, oprócz tego, że jest bardzo zróżnicowana, wygląda wszędzie w gruncie rzeczy podobnie. A Poznań uwielbiam. Z jego wieczorami, kiedy nawet, gdy zimno, za nic w świecie nie można znaleźć sensu w przemierzaniu odległości tramwajem. Odkryłam w nim ostatnio coś jeszcze nowego – schronisko dla zwierząt. Ono dało nam małego psiaka, a on, z kolei – przekonanie, że bezinteresowna miłość, oddanie, radość (objawiająca się najczęściej merdającym, jak przyspieszony, szalony zegar ogonem – w prawo, w lewo, w prawo, w lewo, wprawowlewo!...) istnieje – gryząc i okupkując przy okazji wszystko, co napotka na swojej drodze, ale istnieje. 




Po powrocie z Poznania bawię się z psem, gotuję zupy warzywne, piekę ciasta i widzę, że wiele rzeczy naprawdę się nie zmienia. Tylko trzeba trochę poczekać – odpowiedzi na wysłane nawet parę miesięcy temu maile, jak muszą, to przyjdą na pewno.


Cieszę się zarówno z bycia z powrotem na uczelni, jak i ze spokojnego siedzenia w domu. Marzeniami jestem gdzieś pomiędzy zagłębianiem się w książki, podróżowaniem, a uprawianiem ogródka i robieniem zdrowego jedzenia. To takie proste i takie fantastyczne – myśleć nad smakami, wyczarować blaty do szybkiego tortu z prostego przepisu na Victoria Sponge Cake, podmienić 2 łyżki mąki gorzkim proszkiem kakao, do ubitej śmietany dodać czekolady + cynamon i przełożyć biszkopt powstałym musem (który można jeść sam, z owocami), a do tego powidłami śliwkowymi. A potem zagryźć orzeźwiającymi, prawie wiosennymi ciasteczkami o aromacie pomarańczy i herbaty Earl Grey.



Szybki mus czekoladowy 

przepis cytowany za jednym z moich ulubionych blogów, Moje Wypieki


300 ml śmietany kremówki (36%) 

100 g gorzkiej czekolady 

1 łyżka cukru pudru 


Czekoladę roztopić w kąpieli wodnej, lekko przestudzić. 

Śmietanę kremówkę (koniecznie schłodzoną) ubić na sztywno. Pod koniec ubijania dodać cukier. Dodawać strumieniem lekko przestudzoną czekoladę, w tym samym czasie miksując ją z kremówką. 
Rozłożyć między szklanki, ozdobić czereśniami z dodatkiem bitej śmietany (niekoniecznie).

Maślane ciasteczka z Lady Grey, z nutą pomarańczy
Źródło - też  Moje Wypieki

2 szklanki mąki pszennej
2 łyżki zmielonych liści herbaty Lady Grey lub Earl Grey (z 4 torebek)
1/2 łyżeczki soli
230 g masła, w temperaturze pokojowej
pół szklanki cukru pudru
skórka otarta z 1 pomarańczy


Masło utrzeć w misie miksera na jasną, puszystą masę. Dodawać stopniowo cukier, sól, ucierając.

Mąkę wymieszać z herbatą. Dodać do masy maślanej razem ze skórką z pomarańczy, zmiksować.

Z ciasta uformować dwa długie wałki o średnicy około 3 cm. Szczelnie owinąć papierem do pieczenia. Włożyć do zamrażarki na 45 - 60 minut.

Po tym czasie uformowane ciasto ostrym nożem pokroić na plasterki grubości około 4 mm. Położyć na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia, w odległości 3 cm od siebie. Piec około 12 - 15 minut w temperaturze 180ºC lub do zrumienienia brzegów.

Wyjąć, przełożyć na metalową kratkę, wystudzić.





A w międzyczasie nadal słucham Janis. Lubię, jak przerywa piosenki śpiewane na żywo i mówi jeszcze bardziej od siebie – ze swoimi wspaniałymi hippie-amerykańskimi wstawkami. 


Gdzieś ze środka Ball and Chain, z płyty Very Best of Janis: 


„Każdy potrzebuje tej samej damn rzeczy. Nie mogę pojąć, dlaczego połowa świata wciąż płacze, man... podczas gdy druga połowa też płacze, man. I nic z tym nie robią” :)