środa, 3 sierpnia 2011

Freedom of speech made in China

Wiem, że nie mam prawa im narzucać swoich poglądów i wartości. I nie mam zamiaru tego robić, nie chcę być kolejną krzyczącą "wolny Tybet" ze sceny. Doceniam ich inność, nie zapominając też o naszym europejskim poczuciu wyższości i jednoczesnym byciu atakowanym tą niedosłowną a nieustanną propagandą płynącą z mediów. Ale zdumiewa mnie ich bierność. Wszyscy wydają się mieć to samo marzenie - nagromadzić przedmioty i uzyskać tzw. szacunek innych. Wszyscy robią to samo - oglądają telewizję, chodzą na KTV (karaoke), grają w karty, chińskie szachy, mahjong i jedzą, jedzą, jedzą, robiąc tylko przerwy na zakupy, zakupy, zakupy... Nie twierdzę, że to źle. Prawdopodobnie te rozrywki są bardziej wartościowe niż polskie picie, życie serialami czy snobistyczne gadki o nowej instalacji, którą wypada zobaczyć.

Nie chcę niczego zmieniać. Ale dziwię się i tęsknię za tym, co mogę wybrać w Europie. Chciałabym pójść do kina na niezależny film (tu emituje się jedynie produkcje hollywoodzkie - od czasu do czasu - i chińskie), na koncert, do dobrej księgarni z obcojęzycznymi książkami. Tu nie ma tych miejsc. Podobno są gdzieś w Pekinie albo nie tak dalekim Xi'an. Ale tu - nie. W mieście, które ludność ma zbliżoną do ludności Polski. Dziwię się, tęsknię i czasem mam ochotę krzyknąć: Młody człowieku z papierosem w dłoni, proszę, podejdź i powiedz mi coś niepoprawnego politycznie. Że lubisz wolny seks i będziesz miał dziesięcioro niewyedukowanych, ale za to szczęśliwych dzieci. Że ciotka powiedziała ci w sekrecie, że Mao podobno nie mył zębów. Że chcesz stąd wyjechać na zawsze. Albo, że ci się tu podoba, ale też nie podoba. Że znasz "Dzikie łabędzie". Że nie powiesz mi nic takiego, bo nie możesz, a nawet o tym nie wiesz, bo ta myśl nigdy nie pojawiła ci się w głowie.

Oczywiście, spotkałam tu ludzi bardziej oświeconych - studentów patrzących na rzeczywistość krytycznie, czy patrzących, interesujących się nią, w ogóle. Dziś poznałam mężczyznę, który był tam, w '89, na demonstracji studentów jako jeden z nich, ale w Chongqingu. Teraz twierdzi, że to nic nie znaczyło. Chcieli podążyć za, jak nazywa to, modą, która narzuciła Polska i inne kraje, ale byli głupi i nie zdawali sobie sprawy, że w Chinach to nie może się udać. Że tu, gdyby pozwolili na wychylenie się jednych, drudzy by zrobili to samo, a wtedy - z taką populacją, w tym z ponad stoma różnymi nacjami nastałby chaos niemożliwy do udźwignięcia. Dlatego należy podtrzymywać politykę "twardej ręki". Nawet jeśli oznacza to zamordowanie przez policję, której zadaniem jest chronić obywateli, setek studentów (a zresztą, kto wie ilu, skoro rząd do teraz trzyma to w tajemnicy), którzy walczyli o wolność słowa, a nie szeptu (jakby ktoś twierdził, że teraz takowa istnieje). Albo którzy byli po prostu głupi.

1 komentarz:

fortunkuki pisze...

Albo chociaż do pobliskiego parku, usiąść na trawie...