wtorek, 3 stycznia 2012

Xin Nian Kuai Le!


Znaczy Szczęśliwego Nowego Roku! Ale i tak nie umiem tego poprawnie wymawiać (bo w chińskim, jak wiadomo, nie wystarczy się na pamięć nauczyć wyrazów, tylko trzeba perfekcyjnie wymawiać te ich dziwne głoski i, oczywiście, tony, bo najbardziej subtelna różnica sprawia, że oni - zwłaszcza, że nieprzyzwyczajeni do rozmów w łamanym chińskim z obcokrajowcami w Chongqingu - już nie rozumieją, co się do nich mówi), w czym utwierdził mnie jeden Chińczyk, który mi się spodobał i chciałam mu złożyć życzenia, a ten - zamiast się rozpłynąć z podziwu (ewentualnie - z rozczulenia), w nieskończoność mnie poprawiał.

Jak wygląda w Chinach NASZ Sylwester/Nowy Rok (ichni wszak w tym roku, wedle kalendarza chińskiego, zaczyna się dopiero 23 stycznia)? Na szczęście nie wiem! Widziałam tylko zaczynającą się tzw. imprezę koło 22, kiedy przechodziłam przez główny plac na Jiefangbei. Spotkałam wtedy na całe szczęście swojskiego kolegę Amerykanina (na jego szczęście też: I'm so happy I ran into you, haven't spoken English for ages), który patrząc ze zdumieniem na scenę rozgrywającą się pod chińskim Big Benem, powiedział, że w Nowym Jorku tylu ludzi nawet nie ma (comic relief: du-uh, you're in China). Wyobrażam sobie, że później impreza wyglądała tak samo, jak Wigilia, albo jeszcze gorzej - czyli te i większe tłumy, tłumy, tłumy (mama mówi nie idź tylko, dziecko, w tłum! ale nie potrafi sobie wyobrazić, że ten tłum jest wszędzie! na chodniku, na jezdni, na głównym placu, na małych uliczkach - wszędzie, gdzie nie pójdziesz, czeka na ciebie głodny waty cukrowej, dużych misiów i, co najgorsze - ciebie - TŁUM), balony, balony, balony, jedzenie, jedzenie, jedzenie (jeszcze więcej, niż normalnie) i nieznośne pseudo celebracje (nawet fajerwerków nigdzie nie było widać). A to dlatego, że postanowiliśmy z garstką znajomych usiąść w jedynym miejscu przypominającym nawet nieco europejski pub, z dobrą muzyką i ciekawymi ludźmi, czyli CC Parku, i oddać się spokojnej acz jakże radosnej czynności, za umożliwianie której grozi tu podobno kara śmierci, czego świadomość dodała skądinąd trochę sylwestrowych emocji. Zabawa była przednia, a najlepsze w niej było to, że byliśmy sami (prawie! China, du-uh).
Nowy Rok był też fajny! Już z Chińczykami, ale tymi moimi! Mieliśmy z rodzinką Wisienek, która wzięła mnie kiedyś na inne święta do Wuxi, uczniami Arniego i innymi nauczycielami wspaniałe barbecue, tłuste, a jakże, ale bez glutaminianu sodu i na ich własnym DACHU! I z saksofonem na żywo.





Bliskim z daleka jeszcze raz życzę Szczęśliwego Nowego Roku - po polsku (uff)!

5 komentarzy:

Karolina Majsner pisze...

Jak ja Ci zazdroszczę tych wspaniałych podróży. Gdzie Cię tam wywiało?? :) Koniecznie pisz częściej! Pozdrowionka z Poznania od koleżanki z francuskiego ;)

otucH(D)a pisze...

dopiero zobaczysz tych wszystkich Chińczyków 23.01 - mimo słów Mamy - tego bym nie chciała przegapić (ona na bank też nie!) :)

fortunkuki pisze...

K., wywiało mnie już jakiś czas temu, właściwie niedługo wracam! Na kochaną uczelnię. :D Ty też, właśnie widziałam, pisałaś o Litwie chyba u siebie? Jak będę miała chwilę poczytam (czy też pooglądam), też ją lubię. :)

M., właśnie postanowiłyśmy z Magdą zostać na noworoczną noc w Chongqingu przed wyjazdem do Kunmingu... już mi niedobrze... ale quite excited jestem też. :D

Majana pisze...

Szczęśliwego Nowego Roku życze!
Fajnie poczytać:)

fortunkuki pisze...

Dziękuję, Majanko! Tobie też - szczęśliwego Nowego Roku - szczęśliwego i słodkiego!!!