wtorek, 20 września 2011

A w Nanping zrobiłam jeszcze ciasteczka...

Jedną z niewielu rzeczy, za którą naprawdę tęsknię to pieczenie.
Czułam, że muszę zrobić coś słodkiego. Nie zjeść - zrobić! Nie brakuje mi słodyczy - ilość przedojrzałych (moich ulubionych!) bananów, suszonych daktyli, pomarańczowych owoców, o których pisałam w poprzednim poście i, ostatnio... bułeczek na śniadanie, zupełnie mi wystarcza, by zaspokoić niewielki głód na słodkie. Ale stworzyć smakołyk samodzielnie - to jest to!

Jedyny chyba odpowiedni przepis znalazłam oczywiście u Dorotki, przepis na ciasteczka czekoladowo-owsiane bez pieczenia. Ja nie miałam naturalnie sposobności dostać tu masła - dałam więc więcej tego orzechowego, dorzuciłam też roztopioną kiepską a drogą czekoladę, żeby był składnik łącząco-sklepiający - darowałam sobie też dlatego kakao, którego i tak bym nie znalazła... Jeśli chodzi o mleko skondensowane niesłodzone, tu jako, ryzykowny swoją drogą, substytut posłużyło słodkie mleczko w tubce - takie jak to, które jadło się w dzieciństwie, chyba z Gostynia, tylko, że to chińskie pochodzi od Nestle i trąci sztucznością. Niemniej, jest jakimś tam gęstym mlekiem, i to w miarę smacznym - do tego nie musiałam dodawać cukru, tylko trochę, czerwonego-imbirowego - zaintrygował mnie i dlatego go kupiłam, innego nie kupowałabym w ogóle, bo na nic by mi się nie przydał.

Tak, wszystkie moje zabiegi związane ze zmianami proporcji i szukaniem zamienników brzmią raczej skomplikowanie, ale o to właśnie w pieczeniu chodzi - żeby nie myśleć o niczym innym, tylko o tym! To jest, w robieniu (ciasteczek).

Przepis podaję za Dorotką - wszystkim tym, którzy mieszkają w normalnym kraju polecam stosować się do oryginału (są pod nim też pomocne komentarze!) - pewnie ciastka wyjdą jeszcze lepsze. Moje kiepsko wyglądały, konsystencja też nie była zbyt trwała, choć, jako że wszystko, co do nich wpakowałam było smaczne, one same nie mogły nie smakować! N. z Rosji, moja kochana towarzyszka, która trzyma ciasteczka na zdjęciu, bardzo je polubiła. J., kolega Kiwi, uznał, że są tylko niezłe, a ja... ja się cieszyłam, że zrobiłam ciasteczka!


Ciasteczka czekoladowo-owsiane bez pieczenia
Chocolate oatmeal no bake cookies
pół kostki masła (125 g)
1,5 szklanki cukru
3 łyżki naturalnego kakao
140 g skondensowanego, niesłodzonego mleka
3 szklanki płatków owsianych
3 bardzo czubate łyżki masła orzechowego (najlepiej typu 'crunchy', z kawałkami orzeszków)

Płatki owsiane wsypać do dużej miski, dodać masło orzechowe.
Pierwsze cztery składniki zagotować w małym rondelku, ciągle mieszając. Gotować jedną minutę od momentu zagotowania. Zdjąć z palnika, wsypać do miski z płatkami i dokładnie wszystko wymieszać.
Układać łyżką nieduże kopczyki na papierze do pieczenia lub folii i zostawić do całkowitego ostygnięcia.
A na drugim zdjęciu ciasteczka leżą obok opakowań po innych słodkościach - mooncakes, tradycyjnych ciasteczkach - księżycowych! - jedzonych w Święto Środka Jesieni, które przypadło ponad tydzień temu, w poniedziałek. Dostałam ich całą wielką paczkę od dyrektora jednej ze szkół, dla której pracuję - pierwsze dwa zjadłyśmy z N. ze smakiem, poczęstowałyśmy trzecim G., który też się zachwycił wypiekiem, ale wszystkie kolejne rozjaśniły nam te mnogie "bleeeeh" na temat mooncakes, które słyszeliśmy od wielu Chińczyków. Po prostu nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Nasze pierwsze ciastka pełne były w sobie orzechów i różnych innych bakalii, ale też dobrego nadzienia ze słodkiej czerwonej fasoli, a może daktyli?. Następne zawierały popularne tu żółtka (suszone) słonych kaczych jajek, słone rybno-podobne włókna albo też tłuszcz zwierzęcy w towarzystwie różnych orzechów i ziaren - to nadzienie sprawiało, że przypominały nieco pudding angielski, ale były gorsze, zupełnie nie słodkie, o odpychającym zapachu... Tak czy inaczej, doświadczenie z mooncakes było doświadczeniem niewątpliwie ciekawym. I zupełnie innym, jak tutaj wszystko.

3 komentarze:

Dorota Swiatkowska pisze...

Rzeczywiscie wyszły! I to jakie ładne :)
pozdrawiam :)

Majana pisze...

Wyglądają pysznie!:))

fortunkuki pisze...

Dzieki, Majanko! I łał, sama mistrzyni Dorota przyszła - zaaprobowała! :)