piątek, 30 września 2011

Wyprawa do Syczuanu: Jiuzhaigou



Park narodowy w Jiuzhaigou czyli o tym, jak man belongs to the earth but the earth doesn't belong only to man (człowiek przynależy do ziemi, ale ziemia nie należy tylko do człowieka).

Odwiedziłam to miejsce dawno temu, bo w lipcu (a tu czas płynie naprawdę szybko), ale nie mogłam zabrać się za opisanie wyprawy. Może dlatego, że z ponad 500 zdjęć ciężko jest wybrać parę na blog, a może dlatego, że żadne zdjęcia, niezależnie od tego, ile by ich nie było, nie są w stanie pokazać tchuzapierowości, jakie Jiuzhaigou wywołuje. Uczucia w-chmurowości. Lubię w angielskim wyrażenie it feels like. Like heaven, na przykład. Brakuje mi go w polskim, użyłabym go właśnie teraz. My powiedzielibyśmy pewnie coś w stylu jest jak w niebie. Ale to nie to samo, chodzi o słowo feel, czyli czuć.

Dziś jednak muszę w końcu o Jiuzhaigou napisać, bo to był trzeci - i ostatni - punkt mojej krótkiej wyprawy do Syczuanu, a jutro, z początkiem paru wolnych dni (kolejne święto narodowemu - niech żyje kraj bez Świętego Mikołaja, ale za to z partią komunistyczną!) podróży ciąg dalszy, a po nim - nowej relacji.



Park narodowy Jiuzhaigou, kolejne chińskie dziedzictwo UNESCO, znajduje się w górach, na północy prowincji Syczuan i od Chengdu jechaliśmy tam autokarem mnóstwo godzin! W górę, w górę, w górę. Mimo dość intensywnego uczucia nudności byłam jednak szczęśliwa, bo miejsce wiecznego, nieustępliwego i bezsensownego dźwięku klaksonów dochodzącego z tysięcy samochodów na minutę w centrum Chongqingu zajęło jedno, bezpieczne i przyjazne, rzucone w przestrzeń ku przestrodze, trąbnięcie kierowcy autokaru skręcającego co jakiś czas, by dalej jechać pod górę, pod górę, pod górę.

Gdy dotarliśmy na miejsce to, co zobaczyliśmy wynagrodziło nam wszelki trud. To, właściwie, co oglądaliśmy przez parę godzin, przemierzając szlaki parku lub... pokonując z innymi przystanki autobusem, bo dzień jest przecież taki krótki (a, w ramach trywialnej wstawki, miejsca turystyczne w Chinach są strasznie drogie; za jeden dzień pobytu w parku, razem z - chyba obowiązkowym - autobusem płaci się ok. 270 RMB, czyli jakieś 130 zł; w sumie oczywiście nie są to żadne pieniądze).

A zobaczyliśmy głownie dwa kolory - niebieski - wszystkie odcienie niebieskiego - i zielony. Zielone lasy i góry oraz niebieskie jeziora. Dziesiątki jezior. I wreszcie - niebo, którego nie mogłam się doczekać, a takie niebo smakuje najlepiej. Niebieski i zielony widziałam przed oczami jeszcze długo po przyjeździe do miasta nachalnych klaksonów.



Na naszej drodze pojawiały się znaki przestrzegające o spadających odłamkach skał (co w chińskim podobno brzmi jak latające kamienie), drzewa, które już zdążyły upaść do wody i toną w niej nadal, najpiękniej, jak tylko potrafią, chińska babcia-niegroźna manipulantka oraz wiele fascynujących tybetańskich motywów, a nawet cała tybetańska wioska. Jakiś czas temu ludność tybetańska mieszkała jeszcze na terenie parku w małych drewnianych chatkach. Chatki zostały, zostały i koła do modlitwy, które można albo samemu obracać - w przeciwnym kierunku do ruchu wskazówek zegara - albo liczyć na wiatr i wodę i mieć święty, można powiedzieć, spokój o troskę bogów. Tybetańczycy pewnie niektórzy też zostali, ale tylko do pracy. Pojawiały się też tłumy ludzi - najczęściej w okolicach przystanków autobusowych i prominentnych punktach parku, rzadziej na typowych szlakach, gdzie trzeba było naprawdę chodzić. Była też jaskinia i las - i pościg za głosem zza drzewa, to znaczy na pewno za pandami (bo miały tu być!).














No już, już, oddawaj aparat.

Na drodze do samego parku też napotkaliśmy parę ciekawostek chińskich. Górska strażniczka naturalnych wychodków. Gdy autokar się zatrzymał na 5 minut przerwy!, ona stawała na środku drogi i gdy ktoś się niebezpiecznie - i za darmo - oddalał, wołała i wołała, aż nie wrócił. Tradycyjne piwowino ryżowe. Wykręcało nerwy i mięśnie niemiłosiernie, a przecież tak zachęcająco wyglądało. Dziecko w kartonie... Co tam, wyglądało na szczęśliwe!



Mieszka w końcu w krainie zielonego i niebieskiego.

I mnóstwa innych kolorów, przynajmniej teraz - jesienią bowiem podobno jest tam najpiękniej.



Brak komentarzy: