czwartek, 15 grudnia 2011

Niedziela w środku tygodnia i Święta w Chongqingu, czyli kapusta kiszona na szybko

Trochę zimowej nostalgii (to naprawdę już środek grudnia?!).

Słucham Joni Mitchell, czuć od niej powiew wiosny i biel zimy... Mogłabym wypić ciebie całą skrzynkę, a i tak bym trzymała się na nogach. Zima ma tu inny zapach, nie tak intensywny, nie tak oczywisty, albo po prostu nie ten. W Polsce jak się nim zaciąga, to kłuje w nozdrza, serwując równocześnie płucom orzeźwiającą dawkę specyficznego mentolu. Ten zapach to zwiastun śniegu, który prędzej, czy później, ale w Polsce nadejdzie na pewno.

Tutaj jest za to też dużo mandarynek i pomarańczy, na szczęście. I czerwone wino, odkrycie z Ł. (tylko 13 yuanów! najtańsze i brane co najmniej po trzy, na laołaja, wbrew przesądom Chińczyków i na złość ich skonfundowanym spojrzeniom), które w moment może zamienić się w grzane, pite na kanapie.


Przedwczoraj żegnaliśmy M., tak że niedziela przypadła mi na środę. Było ciężko wstać do pracy i przełknąć nawet smak gumy do żucia na śniadanie. Ludzie przyjeżdżają i odjeżdżają, niektórzy wpadają na chwilę, jak  couchsurfer Ł., wnosząc dużo radości i zabierając jeszcze więcej na dalszą swoją podróż. Inni wracają tylko na Święta i sylwestra, pozostali czekają, ale tęsknią za swoimi. Pół roku, wcale nie tak zawsze kolorowe, zlatuje niczym miesiąc wakacji.

Czy naprawdę niedługo już Święta?

Święta z Chinami mają tyle wspólnego, co Chiński Nowy Rok z naszą kulturą. M. mówił, że parę lat temu to właśnie dopiero Chiński Nowy Rok był nostalgiczny, bo wszyscy i wszędzie byli razem, ale przedtem nie czuć było jeszcze w ogóle świątecznej atmosfery, żaden znak nie przypominał, że trzeba się razem niedługo zebrać, pogotować, posiedzieć, porozmawiać, połamać opłatkiem, czy chociaż uśmiechem przetykanym makiem. Podjadać przed, spożyć wieczerzę, ponarzekać na przejedzenie, zabrać się za deser i pękać w szwach (kutia, jak zwykle, za słodka, ale wezmę sobie jeszcze  t r o c h ę). Teraz jednak, mieszkając w centrum, bombarduje mnie widok sztucznych choinek i czapek Mikołaja na głowach kasjerów w Wlamarcie, dźwięki Jingle Bells, a wręcz Cichej Nocy po chińsku i rzucane od czasu do czasu Happy Christmas! przez moich uczniów.

Powoli zaczynają się pytania o plany na Święta. – You know, there’s gonna be a party at Hilton, nice Christmas Eve dinner and stuff. – Yeah... I think we’ll meet up with friends and have some dinner together anyway. Tylko, że gdzie ja znajdę liść laurowy, kminek i koper? Trudno, będzie bigos po chińsku.

Lubię, jak jakieś danie chodzi mi po głowie, nie daje spać i każe wtapiać się w różne blogi kulinarne, zanim nie skompiluję przepisu, który odpowiada mi – i, w miarę, chińskim warunkom. Najbliższe wyzwanie – kapusta kiszona, na szybko, bo nie ma już czasu. Hasło wypróbowany przepis emigrantów na blogu  (Suma Wszystkich Smaków) brzmiało wystarczająco przekonująco. Plan na dziś: jeszcze raz obciąć jeszcze bardziej zniszczone paznokcie, kupić ziemniaki, kupić kapustę i... ją ukisić. Brzmi jak Polska i brzmi wspaniale!

A poza tym, robi się tu coraz zimniej. Zamiast śniegu co prawda widać tylko przerażające opary po włączonych klimatyzatorach (swojskich grzejników tu brak), ulatniające się z wieżowców, a żebrzący garbaty chłopiec nadal nie ma na sobie koszulki, ale ręce marzną, schną i domagają się rękawiczek.

Na koniec, trochę ciepła i jakby mgliste, ale tym bardziej fantastyczne wspomnienia z beergardenu, szczodrze oferującego wolny kabelek USB, z nie-tak-wcale-dawna, ale kiedy jeszcze sam sweter wystarczał.



Brak komentarzy: