poniedziałek, 9 stycznia 2012

Barbecue z woka

... Albo warzywa stir-fry. Albo po prostu: WARZYWA!


Uwielbiam tutejsze barbecue! Jem je bardzo rzadko - może dlatego?

Raczej drogie, z pewnością nie najzdrowsze, jak to barbecue (+niezliczone ilości tych chińskich magicznych glutaminiano-pochodnych przypraw), tłuste i złowieszczo dymi z daleka (a na nie dymią samochody, choć mniej, bo grille są rozstawiane na każdym prawie tu kroku dopiero późnym wieczorem). Ale do wyboru jest tyle pysznego jedzenia, że od samego patrzenia się tyje! Szczęście w nieszczęściu – ja jestem tutaj zwolenniczką warzyw, a tych jest prawdziwa mnogość, większości nawet nie znam nazw: mnóstwo rodzajów grzybów i tofu, najróżniejsze liście i sałaty, duży szczypior, fasola, kiełki, jakieś rzepy i rzodkiewki, bakłażany, ogórki, inne ogórko-podobne, ryżowe placki, które po obróbce termicznej robią się chrupko-ciągutkowe... i... korzeń lotosu!!! Mój ulubiony.

Postanowiłam sobie wczoraj takie barbecue przyrządzić sama, na... woku. Pocieszałam się, że, jak się warzywa smaży krótko a intensywnie – co niewątpliwie wok umożliwia – to teoretycznie wszystko, co dobre, powinno w nich zostać. Przepisu nie ma (bo wyglądałby następująco: wszystkie ulubione warzywa, z czosnkiem i imbirem, i grzyby umieścić w dobrze rozgrzanym woku i krótko smażyć, dodając chili, sól, pieprz syczuański, odrobinę sosu sojowego i przyprawy 5 spices), ale to dobra okazja, by pokazać tu dwa fantastyczne produkty, jedne z moich ulubionych (ulubione jest prawie wszystko) – wspomniany już korzeń lotosu i szeroki makaron ze słodkich ziemniaków! Uwielbiam ich strukturę – lotos twardy, chrupki i taki soczysty, z delikatnymi włóknami ciągnącymi się czasem po przegryzieniu, a noodle ziemniaczane – o zwartej strukturze, lekko gumowe, rozpływające się w ustach.



Kiełki, jak zapomniało się nimi posypać danie, można zjeść na deser.
PS A kotka ma się dobrze, coraz lepiej – śmiało i wesoło. Zaczynam rozumieć ludzi, którzy są just crazy about cats. Tyle radości przynosi patrzenie, jak się bawi najmniejszym przedmiotem, skacząc wokół niego i po niego, jak poluje na niewidoczne obiekty biegnąc z prędkością światła od pokoju do pokoju, zabawnie się przy tym czając, jak łasi się szukając kontaktu, albo wspina po nogach, żeby usnąć na moich kolanach, albo jak chowa się pod szklany stół, wtapiając w tamtejszy bałagan i udając, że jest jego częścią.


7 komentarzy:

Hania-Kasia pisze...

Muszę zapolować w Warszawie na korzeń lotosu - chyba widziałam gdzieś mrożony. Chętnie przyrządziłabym coś z niego.

A kotki ogólnie mięsożerne są.

Majana pisze...

Jaki cudny kociak! Gdziez ona wlazła, szalona !:)))
hehe;D

Jedzonko też mi się podoba:)
Pozdrawiam:)

fortunkuki pisze...

Tak, kotka jest naprawdę super. :) I err, owszem, mięsożerna. :)

otucH(D)a pisze...

zazdrocha! o wszystko.

Karolina Majsner pisze...

jak wyżej. narobiłaś mi smaku na coś pysznego :D

I chce kota. (nie do jedzenia :D)

Lukasz pisze...

Ha kotek się zadomowił :P

Karolina Majsner pisze...

o nieee! zabierz mnie ze sobą!!! wrzuciłam kolejne zdjęcia. Obowiazkowo: Parc de la Ciutadella, Parc de Guell, Fontanna Montjuic i punkt widokowy Montjuic, Sangria przy plaży, Sagrada Familia (ale konieeecznie jeszcze przed otwarciem, bo potem kolejki sa niesamowite)

Camp Nou tylko jesli bardzo Ci zalezy, moj Adam chcial koniecznie... dla mnie - no... stadion ;) I przezylam zmasowany atak azjatyckich turystow. Ledwo dalismy rade zrobic jakies zdjecia.

Ogólnie, wszystkie główne punkty turystyczne, niestety w 4 dni nie byliśmy w stanie wynaleźć żadnych ciekawych, nieodkrytych zaułków. Idź gdzie Cię nogi poniosą (i koniecznie pieszo, bo wiele możesz stracić, mi przesiedliśmy się na metro dopiero pod koniec, bo nogi odmawiały nam posłuszeństwa)